Nie od dziś wiadomo, że gdy kombajnista chce przejechać swoim pojazdem przez drogę publiczną, ma obowiązek uzyskać wcześniej zezwolenie. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Rolnicy doskonale wiedzą o tym przepisie, ale nie mogą go zrealizować, bo zwyczajnie nie mogą znaleźć odpowiednich miejsc, w których owe dokumenty można by dostać.
Teoretycznie, sprawa jest jasna. Jeśli chce się przejechać pojazdem do szerokości 3,5 metra, takie zezwolenie, na jednorazowy przejazd, powinno się otrzymać w starostwie. Jeśli pojazd przekracza daną szerokość, powinien się o nie starać u przedstawiciela Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad. Dodatkowo, należy wtedy opłacić i tę wizytę (zezwolenie), jak i pilota.
Rolnikom wydaje się ten przepis uczciwy w przypadku, gdy chce się przejechać kilka lub kilkanaście kilometrów. Jeśli natomiast jest to jedynie 500-600 metrów, uzyskanie zezwolenia powinno być zbędne. Zbyt dużo biurokracji.
Można przejechać taką drogą, ale bez hedera. Jednakże, uważa się, że zdejmowanie hedera nie ma sensu, ponieważ montaż i demontaż trwa co najmniej godzinę, a przejazd drogą publiczną zwykle kilka minut.
Sołtysi wsi wypowiadają się na temat tego przepisu w taki sposób, jak wspomniany powyżej. Respektują przepis, jednak sądzą, że powinno się przymknąć oko na przejazd kilkuset metrów.
Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? A może druga strona medalu? W jaki sposób przejazd kombajnu może wpłynąć na samochody osobowe poruszające się tą drogą?
Jeśli macie na ten temat zdanie, zapraszam do dyskusji, bo bardzo chętnie poznam wszystkie za i przeciw.
Dziś chciałabym napisać parę słów na temat zdrowej żywności jako ratunku dla polskich rolników. Zacznę od przypomnienia, że rośnie świadomość ludzi na temat tego, co jedzą. Jest więc dla nich ważne to, aby spożywane jedzenie było zdrowe, ekologiczne i pochodziło z wiadomego źródła. Nie ma przecież bardziej wiarygodnego źródła niż nasze polskie role. Nie oszukujmy się, założenie, że masowe jedzenie jest niższej jakości, jest bardzo prawdziwe. Jeśli produkuje się na ilość, siłą rzeczy traci się na jakości (takie pokarmy są mniej zdrowe i mniej smaczne jednocześnie). Tak jest w większości branż i większości przypadków. W branży jedzeniowej dodatkowo dochodzi jeszcze ryzyko zatrucia lub trwałego uszczerbku na zdrowiu. Coraz głośniej w Polsce o niezdrowych dodatkach do wołowiny (priony) czy drobiu (dioksyny). Ekologiczna żywność staje się więc właściwie jedynym słusznym rozwiązaniem.
Oczywiście, ekologiczne jedzenie jest droższe. Musi takie być, ponieważ przykłada się większą wagę do jego jakości, a co za tym idzie, trzeba wydać więcej pieniędzy na utrzymanie uprawy lub hodowli. Warto jednak zauważyć, że wzrost świadomości Polaków powoduje, że są oni w stanie wydać więcej pieniędzy na jedzenie pewne, na produkty z polskich ziem.
Jak może na tym skorzystać przeciętny polski rolnik? Paradoksalnie, zacofanie polskich wsi jest tutaj dużym plusem. Nasi rolnicy korzystają często ze starych metod, które nie niszczą roślin tylko po to, aby urosły szybciej, lub niszczących smak hodowanych zwierząt. Właściwie więc polski rolnik naturalnie produkuje i wypuszcza na rynek ekologiczną żywność. Statystycznie, polski rolnik używa dziesięć razy mniej sztucznych nawozów, niż się to robi w Europie Zachodniej (w której, de facto, też jest moda na zdrową żywność – paradoks?).
Nawet polski rząd trzyma kciuki za tę akcję i od 2007 roku oferuje dopłaty do gospodarstw oferujących zdrową żywność. Dzięki temu, w ciągu roku, liczba takich gospodarstw powiększyła się dwukrotnie. Należy również wspomnieć o nowej ustawie (listopad 2010), która mówi o tym, jakie warunki musi spełniać rolnik, aby jego produkty były ekologiczne.
Trzymamy kciuki za polskich rolników! 😉