Nie od dziś wiadomo, że gdy kombajnista chce przejechać swoim pojazdem przez drogę publiczną, ma obowiązek uzyskać wcześniej zezwolenie. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest taka łatwa sprawa. Rolnicy doskonale wiedzą o tym przepisie, ale nie mogą go zrealizować, bo zwyczajnie nie mogą znaleźć odpowiednich miejsc, w których owe dokumenty można by dostać.
Teoretycznie, sprawa jest jasna. Jeśli chce się przejechać pojazdem do szerokości 3,5 metra, takie zezwolenie, na jednorazowy przejazd, powinno się otrzymać w starostwie. Jeśli pojazd przekracza daną szerokość, powinien się o nie starać u przedstawiciela Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad. Dodatkowo, należy wtedy opłacić i tę wizytę (zezwolenie), jak i pilota.
Rolnikom wydaje się ten przepis uczciwy w przypadku, gdy chce się przejechać kilka lub kilkanaście kilometrów. Jeśli natomiast jest to jedynie 500-600 metrów, uzyskanie zezwolenia powinno być zbędne. Zbyt dużo biurokracji.
Można przejechać taką drogą, ale bez hedera. Jednakże, uważa się, że zdejmowanie hedera nie ma sensu, ponieważ montaż i demontaż trwa co najmniej godzinę, a przejazd drogą publiczną zwykle kilka minut.
Sołtysi wsi wypowiadają się na temat tego przepisu w taki sposób, jak wspomniany powyżej. Respektują przepis, jednak sądzą, że powinno się przymknąć oko na przejazd kilkuset metrów.
Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? A może druga strona medalu? W jaki sposób przejazd kombajnu może wpłynąć na samochody osobowe poruszające się tą drogą?
Jeśli macie na ten temat zdanie, zapraszam do dyskusji, bo bardzo chętnie poznam wszystkie za i przeciw.
Zawsze jest druga strona medalu – ten przypadek nie jest wyjątkiem. Zgodzę się, iż uzyskiwanie odpowiednich zezwoleń na przejazd kilkuset metrów to poważne utrudnienie dla rolnika i zapychanie czasu pracy urządów, które mogłyby się zająć czymś bardziej pożytecznym. Z drugiej jednak strony na owych kilkuset metrach może dojść do wypadku – np. kolizji z samochodem osobowym, w której ten drugi nie ma zbyt dużych szans…